Miało być więcej i spokojniej, ale czarne chmury nadciągające od południa skutecznie zmieniły plany. Uciekłem przed ulewą, tylko trochę zmokłem, ale ostatnie 8 km zapierdalałem w okolicy progu lub wyżej, w ciemnościach – przed wyjazdem coś mi powiedziało, żebym wziął lampki, choć była dopiero 15:00 i świeciło słońce. Burza trwała krótko, ale przypominała kieszonkową wersję Armageddonu. Poza tym burza w połowie września?!?

Awaria awarią, ale korba musi się kręcić! Na przód założyłem więc treningówkę i wyjazd o 10 ze Świerczyńca z Krzyśkiem i jednym z Darków. Nowi koledzy, powiększa się nam grono szosowców. Trasa na Lędziny, Wesołą, Kostuchnę, Mąkołowiec, szliśmy ładnie na zmiany. Wyszło mi ledwo 50 km, więc pozostał niedosyt, ale mam dziś dużo pracy, więc nie dokręcałem i pojechałem do domu. Przy okazji zauważyłem, że przednie koło treningowe mniej więcej równoważy masę tylnego z kasetą:)

Wytrzymałość... no prawie. Po 32 km treningu, pod Wolą, wyprzedzałem innego rowerzystę i... pech, władowałem się od razu w wielką dziurę w jezdni. To był moment, nie zdążyłem nawet się wybić i jej przeskoczyć. Nie wywróciłem się na szczęście, ale po zatrzymaniu stwierdziłem że dalej nie pojadę, bo oprócz dętki rozerwało mi oponę. Moje „kuuuuurrrrwa maaaaać” słyszeli chyba wszyscy w promieniu kilka kilometrów. W sumie ten gość co go wyprzedzałem to też kawał ciula, bo widział mój co się działo i mógł chociaż zwolnić i zapytać,
czy wszystko gra. Kij z nim. Telefon po wóz techniczny i po 20 minutach żona ratuje mnie z opresji. Jutro zamawiam nowe Continentale GP 4000, wymienię obie. 

Dziś Płaza. Mega mocne tempo, średnia z treningu bez rozjazdu 33,5 km/h na 97 km, byli mocni zawodnicy, którzy nakręcali, a po ostatnim słabym treningu w Łaziskach dziś nie miałem ochoty odpuszczać, a i siła dopisała. Świetna pogoda, wręcz upał, powyżej 25 stopni C i niemal bezwietrznie.


Po treningu rozjazd i trochę siedzenia w knajpce. Bardzo udany trening.

Wytrzymałościowo. Jak ostatnio, ale ominąłem Orzesze.

Słabiutko poszło, dodatkowo silny wiatr nie pomagał. W Mikołowie Mokrem na łuku podczas zjazdu zagapiłem się na licznik (44,6 km/h), nagle poczułem mocne uderzenie w przednie koło, na szczęście nie skończyło się na glebie, a ściślej na asfalcie. Opona cała. Dosłownie otarłem się o kamień leżący na drodze. Kurna, miałem pełne gacie. 


Kamień © Qbuss

Trochę po mieście, trochę w okolicy Bierunia.