Informacje



Jestem avatar Qbuss z miasta Tychy i nie lubię deszczu.
57297.50 km wszystkie kilometry
4297.14 km (7.50%) w terenie
87d 01h 58m czas na rowerze
26.78 km/h avg

Kategorie

Komunikacja miejska.138   Na góralu.496   Na szosie.586   Najciekawsze.7   Orbitrek.24   Serwis.23   Test.5   Towarzysko.5   Z rodzinką.3   Zawody.19  

button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl

Znajomi

Moja stajnia

Szukaj

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Qbuss.bikestats.pl

Archiwum

Wpisy archiwalne w kategorii

Najciekawsze

Dystans całkowity:428.63 km (w terenie 100.70 km; 23.49%)
Czas w ruchu:25:40
Średnia prędkość:16.70 km/h
Liczba aktywności:7
Średnio na aktywność:61.23 km i 3h 40m
Więcej statystyk

Siem Reap

Sobota, 17 września 2011 | dodano:19.09.2011 | linkuj | komentarze(4)
Kategoria Na góralu, Najciekawsze
  dziś wykręciłem:
14.10 km
3.50 km teren
00:47 h
18.00 km/h
0.00 vmax
*C
HR max(%)
HR avg(%)
m kcal
A jednak udało mi się jeszcze wsiąść na rower w tym miesiącu. Tylko 14 km, ale z całą pewnością najbardziej egzotyczna przejażdżka. Udało mi się bowiem wypożyczyć na pewien czas rower w Siem Reap w Kambodży. Aparatu nie miałem, ale poprosiłem tatę o zrobienie mi fotki, tak więc - uwaga - oto ja:


Ja © Qbuss



Generalnie było to spore wyzwanie, bo ruch uliczny w Kambodży wygląda
tak, a rower był cholernie niewygodny i nie dało się podnieść siodełka:) Ma to jednak jakiś sens. W ciągu 2 tygodni widziałem tylko jedną lekką stłuczkę motoroweru z samochodem. Wszyscy jeżdżą baaardzo powoli i generalnie dość ostrożnie, więc pomimo pozornego chaosu wszystko działa jak należy. A my narzekamy jak nam ktoś nie ustąpi pierwszeństwa na ścieżce rowerowej!

Boję się, że po powrocie, za kilka dni, nie będę mógł przywyknąć do naszego doskonałego porządku na drodze. Gdy więc zajedzie Ci ktoś drogę lub pieszy wejdzie pod koła - nie narzekaj, inni mają gorzej!

A tutaj mapka, takie tam kręcenie się po mieście.



Wiejskie klimaty cz. 2.

Piątek, 5 sierpnia 2011 | dodano:05.08.2011 | linkuj | komentarze(0)
Kategoria Na góralu, Najciekawsze
  dziś wykręciłem:
54.88 km
3.20 km teren
02:08 h
25.73 km/h
0.00 vmax
*C
HR max(%)
HR avg(%)
m kcal
Dziś nie miałem planów na wycieczkę. Wziąłem ze sobą mapę Doliny Karpia, zakreśliłem rundę ~60 km i ruszyłem. Nadal czuć wilgoć, powietrze pełne jest pary, więc nie jechało się łatwo, tym bardziej, że trasa obfitowała w podjazdy - może nie jakieś bardzo strome, ale było ich sporo i jednak odczuwałem zmęczenie.

Przebieg trasy rejestrowałem loggerem, ponieważ po części „wymyślałem” ją na bieżąco w oparciu o mapę. Z tego powodu dość często przystawałem, lecz także dlatego, by popstrykać fotki. Bo naprawdę, okolica jest niesamowicie klimatyczna. Cały obszar nazwano „Doliną Karpia” i jest to rejon hodowli karpia znany już w średniowieczu. Wokół mnóstwo stawów i pól. Pełno ścieżek rowerowych. I spokój, którego w mieście się nie zazna.

Jedyny minus - jak dla mnie - prawie wszystkie drogi, nawet te najwęższe i najbardziej podrzędne, są wyasfaltowane. Bardziej pasowałyby tu typowe polne miedze, ale jeśli to ma przyciągnąć ludzi, to niech będzie.


Naprzód! © Qbuss



Dolina Karpia © Qbuss



Łabędzie © Qbuss



Dolina Karpia © Qbuss



Kościółek w Palczowicach © Qbuss



Widok na Beskid Mały © Qbuss



Pod koniec trasy miałem niezły zgryz: zjeżdżam sobie, pokonuję dość ostry zakręt, a za zakrętem daję mocno po hamplach z tego powodu:


Przeprawa © Qbuss



po drodze przepływała sobie dość spora rzeczka. Rozejrzałem się i nie opodal zauważyłem kładkę. Ale co tam, twardy jestem. Przejechałem, zamoczyłem sobie tylko buty. Fajne uczucie, akurat potrzebowałem trochę ochłody:)

Poniżej trasa zarejestrowana przez logger (bardzo przydatne urządzenie):



Leskowiec

Sobota, 9 lipca 2011 | dodano:10.07.2011 | linkuj | komentarze(0)
Kategoria Na góralu, Najciekawsze
  dziś wykręciłem:
118.52 km
9.00 km teren
05:28 h
21.68 km/h
0.00 vmax
*C
HR max(%)
HR avg(%)
m kcal
Wreszcie ładny weekend i trochę czasu dla siebie. Miałem zaplanowane 2 wycieczki w góry: Skrzyczne i Leskowiec. Wybrałem tę drugą, głównie dlatego, że trasę miałem kończyć w Przeciszowie u rodziców.


Pierwszy etap:

przejazd z Tychów do Przeciszowa. Nic ciekawego, trasę tę znam na pamięć. Jechało się bezproblemowo o ile nie wspomnieć kretyńskiego zakazu jazdy szosą dla rowerów w Bieruniu Nowym, o którym już kiedyś pisałem: efekt – już na pierwszym przejeździe przez rondo niemal zostaję potrącony. Pod Oświęcimiem, w Babicach, mam przedsmak tego, co może nastąpić na DK 44 do Wadowic - pół Śląska, korzystając z upalnej pogody, jedzie w góry. Korek porusza się z prędkością 10 – 15 km/h, wyprzedzam wszystkich jak leci z lewej. Przejazd przez Oświęcim bez problemów, tak samo droga do Przeciszowa - omijam główną drogę i jadę lokalnymi, więc ruch jest znikomy. Gdy dojeżdżam do domu rodziców mam nabite 45 km. Robię dłuższą przerwę: odświeżam się, robię sobie jedzenie, zabieram picie, dostaję od taty loggera (pierwszy raz będę jechał z czymś takim) i dalej w drogę.

Drugi etap:

prosto na Leskowiec! Ale najpierw muszę dojechać do Ponikwi za Wadowicami, skąd wybrałem sobie podjazd szlakiem niebieskim (szlak papieski). Od teraz przebieg trasy jest rejestrowany loggerem, więc nie mogę wymięknąć:). Odcinek Przeciszów - Zator przejeżdżam drogami lokalnymi, ciągle unikając ruchliwej krajówki. Po drodze cały czas pola, w oddali majaczą szczyty Beskidu Małego, bardzo fajny, wiejski klimat :)


Przed siebie © Qbuss



Od Zatora już nie ma rady - trzeba cisnąć DK 28 aż do Wadowic. Bałem się tego odcinka, bo to trochę taka droga dla samobójców - ruch w weekendy jak cholera, brak poboczy, nawierzchnia kiepska. Ale na szczęście jest już 14, więc ruch znacznie zmalał – jechało się całkiem komfortowo. Za Grodziskiem zaczynają się pagórki i pierwsze podjazdy, na szczęście stosunkowo krótkie i niezbyt strome, a większość nich kończy się zjazdem, więc trasa całkiem urozmaicona. Do Wadowic dojeżdżam bezproblemowo, miasto omijam obwodnicą. Na wylocie kupuję jeszcze coś do picia, bo słońce grzeje niemiłosiernie, jest około 30 stopni, i dalej aż do zjazdu w prawo na Ponikiew.

Od teraz już spokojnie - droga pnie się lekko pod górkę, ruchu samochodowego prawie nie ma. „Łapię” szlak niebieski, zjeżdżam z asfaltu w teren i robię dłuższą przerwę na posiłek w takiej oto scenerii:


Odpoczynek © Qbuss



Niestety, w cieniu zaatakowały mnie gzy-olbrzymy, także nie dało się zrelaksować. Od teraz już będzie jazda w terenie. Okazało się jednak, że lekko nie będzie, oj nie. Nie dlatego, że szlak za stromy. Byłby w większości do podjechania, gdyby nie to, że o ile wpierw wyglądał tak:


Szlak niebieski na Groń Jana Pawła II © Qbuss



to później zamienił się w wielki tor bobslejowy:


Szlak niebieski © Qbuss



Praktycznie nie dało się jechać - ściany tego koryta miejscami są wyższe ode mnie, na dnie zalegają luźne kamienie i sosnowe kłody - widocznie to zwózka drewna tak załatwiła szlak. Jeszcze nie udało mi się nigdy wcześniej trafić na tak zmasakrowany szlak. Jedno wielkie koryto. Tylko kilka odcinków podjeżdżam, na których da się osiągnąć 6 – 10 km/h, więc całkiem przyzwoicie jak na górskie podjazdy. Niestety, większość to pchanie – dobrze, że cały czas w cieniu.

W końcu dobijam do przełęczy pod Gancarzem, trochę jazdy szlakiem zielonym, który potem wygląda tak:


Podejście pod Groń Jana Pawła II © Qbuss



więc pcham dalej. Na szczęście nie trwa to zbyt długo, a z Groni Jana Pawła II rozlega się taki oto widok (choć powietrze było wilgotne, więc i widoczność niezbyt dobra):

Panorama górska © Qbuss



W schronisku dłuższa przerwa, kupuję jeszcze wodę, 2 Princessy i zimne piwo. Relaks. Ale hola, został jeszcze Leskowiec! Po uraczeniu się złocistym trunkiem marki Okocim – na czerwony szlak. Podjazd pod Leskowiec prosty, w ostatniej części kamienisty (jak to w Beskidach), ale do podjechania w całości, wszak to ledwie 30 m przewyższenia od Groni JP II. O ile spodziewałem się pięknych widoków, okazało się, że szczyt zaczął zarastać i nic ciekawego nie było widać. Fotki wykonane na szczycie:


Leskowiec zdobyty © Qbuss


Leskowiec © Qbuss



Zjazd z Leskowca to bajka, na kamieniach kątem oka widzę wskazanie licznika - 36 km/h, zwalniając tylko odbijam na szlak czarny do Rzyk i... flap, flap, flap. W tylnym kole nie ma powietrza. Co dziwne, macam oponę – brak uszkodzeń, to samo z obręczą od środka. Ale w sumie dętka miała ponad rok, może po prostu koło walnęło na zjeździe w kamień i pękła. Szybko ją wymieniam, męczę się z miniaturową pompką i dalej jazda czarnym szlakiem.


Szlak czarny do Rzyk © Qbuss



Niektóre fragmenty były tak strome, że musiałem sprowadzać, ale co w tym dziwnego – w przeciwną stronę na odcinku 2,7 km szlak ma 400 m przewyższenia. Dojeżdżam do Rzyk i od teraz już cały czas asfalt: do Andrychowa cały czas w dół, od Andrychowa do Przeciszowa cały czas pagórki, jest jeszcze trochę podjazdów, ale niezbyt męczących. Wracam spalony słońcem, spocony jak dzika świnia i zadowolony. Licznik wskazuje 118 km.

Widzę, że mimo podejść, średnia wyszła dość wysoka - to efekt stosunkowo wysokiej prędkości na asfaltach, zwłaszcza zjazdach. Teren, choć ciężki, stanowi tylko 9 km całości.

Poniżej przedstawiam trasę z loggera - nie uwzględnia ona odcinka Tychy - Przeciszów.

"

Małe jest piękne

Środa, 29 lipca 2009 | dodano:01.08.2009 | linkuj | komentarze(0)
Kategoria Na góralu, Najciekawsze
  dziś wykręciłem:
71.53 km
30.50 km teren
05:31 h
12.97 km/h
0.00 vmax
*C
HR max(%)
HR avg(%)
m kcal
Beskid Mały... wypad planowany już w zasadzie od roku, kiedy to wpadłem na pomysł przejazdu fragmentu tego pasma od Andrychowa do Bielska-Białej. Jesienią zeszłego roku nie udało się ze względu na nadmiar pracy. Co się odwlecze to nie uciecze – skorzystałem więc z urlopu i wygospodarowałem 1 dzień, aby nadrobić tę stratę. Dojazd z Tychów pociągiem do Andrychowa i początek przygody. Teren dla mnie nieznany, więc nie wiem co mnie czeka. Obrałem kierunek asfaltem na Przełęcz Kocierską, ale w połowie drogi odbijam na żółty szlak, gdyż preferuję podróżowanie z dala od samochodów. Okazuje się, że szlak prowadzący na Złotą Górę jest cholernie stromy i kamienisty - więc wpycham rowerek pod wzniesienie, męcząc się przy tym niemiłosiernie w upale. Na szczęście słonko od czasu do czasu zachodzi za chmurkę i wtedy jest nieco lżej. Po zdobyciu Złotej Góry podążam dalej szlakiem żłótym aż do miejsca w którym łączy się on ze szlakiem zielonym. Krótki odpoczynek i miła niespodzianka - jak zresztą wynikało z mapy - szlak ten jest w zasadzie cały przejezdny, a na niektórych odcinkach można zdrowo przygrzać i rozwinąć całkiem niezłe prędkości. Tak jest aż do Przełęczy Kocierskiej, skąd podążam szlakiem czerwonym do Przełęczy Przysłop – w sumie też bez problemów. Dalej: szlak niebieski do Czernichowa, który poznałem w zeszłym roku, tylko jadąc w przeciwnym kierunku (a teraz zdażyło mi się pobłądzić przez leśników, którzy postawili zakaz poruszania się tym szlakiem przy szczycie Kościelec i wyznaczyli „objazd” – na szczęście spotkałem ludzi, którzy skierowali mnie na właściwą drogę). W Czernichowie mała zmiana planów, gdyż jadąc dalej niebieskim aż do Bielska raczej nie zdążyłbym na pociąg; decyduję się jechać asfaltem aż do momentu, w którym droga odbija na Bielsko przez Przegibek. Ale... w pamięci mam zeszłoroczny podjazd asfaltem pod Przegibek, może niezbyt ostry ale długi i – jak dla mnie – bardzo męczący. Mam troszkę czasu, więc wybieram trasę alternatywną; wiedzie ona stromo pod górkę krótkim, zarośniętym szlakiem niebieskim od Międzybrodzia Bialskiego, by spotkać się ze szlakiem zielonym, prowadzącym na szczyt Gaiki. Na tym etapie niestety zmęczenie daje mi się dość ostro we znaki i jestem zmuszony do krótkich, acz dość częstych postojów. Do tego jestem troszkę ograniczony czasem. Wjeżdżam już dość mocno zmęczony na Gaiki, skąd wybieram prowadzący w dół, prosto do Przełęczy Przegibek szlak niebieski (znów:) ). Z tamtąd hulaj dusza - ekspresowy zjazd do Bielska na pociąg. Zdążam bez problemu:)

Niestety, teren był dość upierdliwy - choć góry są niewysokie, liczne ostre, kamieniste podjazdy oraz zjazdy wymuszają częste prowadzenie roweru. Sporą część trasy w terenie pokonałem na nogach prowadząc maszynę, dlatego prędkość średnia wyszła bardzo niska. Do tego słono przepłaciłem za transport, biorąc pod uwagę, że przewóz roweru za 1 zł obowiązuje tylko w weekendy. Wyjazd ten jednak był warty każdej złotówki wydanej na pociąg i każdego metra pokonanego na piechotę. Małe jest piękne...



Pod górę – szlak żółty pod Złotą Górę

Pod górę © Qbuss



Widoki ze Złotej Góry

Złota góra © Qbuss


Złota Góra © Qbuss



Kapliczka spod której wypływało źródełko – uzupełniam zapasy wody:)

Kapliczka © Qbuss



Ja i moja maszyna – Przełęcz Kocierska

Strudzony wędrowiec © Qbuss



Widok na Jezioro Żywieckie

Widok na Jezioro Żywieckie © Qbuss



Kapliczka, szlak zielony pod szczytem Gaiki


Kapliczka © Qbuss

Beskid Śląski

Niedziela, 14 czerwca 2009 | dodano:16.06.2009 | linkuj | komentarze(5)
Kategoria Na góralu, Najciekawsze
  dziś wykręciłem:
60.32 km
23.00 km teren
04:10 h
14.48 km/h
0.00 vmax
*C
HR max(%)
HR avg(%)
m kcal
Wyprawa w Beskid Śląski, trasa z Wisły-Głębce do Żywca. Początkowo planowany wjazd na Skrzyczne nie wypalił z powodu braku czasu i sił:) Spod dworca PKP w Głębcach szlakiem czarnym aż do końca, później częściowo asfaltem, częściowo w terenie do zapory nad Jez. Czerniańskim aż do szlaku niebieskiego. Po paru km odbicie w teren - podjazd pod Cieńków Wyżni i wjazd na szlak zółty. Dalej szczyty: Gawlas (odbicie na zielony), Magórka Wiślańska (czerwony) i Magórka Radziechowska (znów na zielony, zjazd do Ostrego). Jest to kamienisty i stromy odcinek, po pewnym czasie mam wymuszony postój na zmianę dętki z przodu - pękła po walnięciu w któryś z kamieni. Z Ostrego zabieram się za podjazd pod Skrzyczne ale po pewnym czasie daję sobię spokój - mam już trochę dość, a poza tym nie zdążyłbym do Wisły na czas. Zjeżdżam sobie do Żywca i kończę wycieczkę. Skrzyczne zostawię może sobie na później...


Strumień © Qbuss



Moja maszyna © Qbuss



Gdzieś w trasie © Qbuss

Kolejna wycieczka w górki!

Niedziela, 10 sierpnia 2008 | dodano:10.08.2008 | linkuj | komentarze(1)
Kategoria Na góralu, Najciekawsze
  dziś wykręciłem:
65.77 km
16.00 km teren
04:26 h
14.84 km/h
0.00 vmax
*C
HR max(%)
HR avg(%)
m kcal
Kolejna wycieczka w górki! Zgodnie z planem, rano złapałem pociąg do Łodygowic i z tamtąd udałem się w kierunku Czernichowa, by za Tresną przejechać przez tamę i wjechać na niebieski szlak na Jaworzynę. Szlak wpierw był asfaltową drogą pnącą się pod górę wśród zabudowań, natomiast później przeszedł w bardzo strome, kamieniste i błotniste podejście. Nie ma rady, trzeba pchać. W zasadzie od tego momentu pchałem rower cały czas, aż do miejsca za połączeniem się szlaków niebieskiego i żółtego. Tak naprawdę zgubiłem gdzieś szlak niebieski i błądząc trafiłem na żółty, ale tak czy inaczej wróciłem na założony szlak.

Przed Jaworzyną (zdaje się od szczytu Kościelec) dało się już jechać więc z radością skorzystałem z tej możliwości. Przejechałem przez szczyt i dalej był już luz. Szlak opadał w dół więc można było rozwinąć większą prędkość – tak było aż do przełęczy Przysłop. Tam zrobiłem sobie dłuższą przerwę na posiłek.

Gdy oddawałem się przyjemności płynącej z konsumpcji kanapki, obok zatrzymał się kolega-bajker. Okazało się że zmierza w tę samą stronę co ja – do Porąbki. Od tej chwili jechaliśmy razem, we dwóch zawsze raźniej, jest do kogo gębę otworzyć i co tu dużo pisać, jedzie się przyjemniej. Gubiąc raz czerwony szlak (na szczęście zorientowaliśmy się dość wcześnie i wróciliśmy) zdobyliśmy, na ostatnim etapie pchając rowery, Kiczerę. Tam zmęczeni pchaniem bajków robimy postój i podziwiamy widok na górę Żar.

Od tej pory było lekko - w zasadzie cały czas w dół. Na Żarze tłum ludzi więc czym prędzej uciekamy z tamtąd do Kozubnika. W Kozubniku zatrzymujemy się na piwo i pogawędkę. Później się rozdzielamy - kolega wraca do Andrychowa, ja kręcę się po opuszczonym kurorcie wypoczynkowym i pstrykam fotki. Później zjeżdżam do Międzybrodzia, by przejechać przez Przegibek i zdążyć na pociąg do Bielska-Białej.

Podjazd pod Przegibek zaczynam już dość zmęczony i jest mi coraz ciężej. Gdy kończą się zabudowania, a droga pnie się coraz bardziej stromo w górę, zaczynam wymiękać. Robię jeszcze dwa króciutkie postoje i koniec końców zza zakrętu ukazuje się parking. Zdobywam przełęcz. Myślałem że ucałuję asfalt:). Nie zatrzymuję się, szkoda czasu – rozpoczynam szaleńczy zjazd do Bielska. Zdążam na pociąg o 17:13. Misja zakończona.


Miałem chwilę słabości podczas pchania roweru pod Jaworzynę (zastanawiałem się czy nie wjechać na Żar asfaltem). Byłbym głupi gdybym to zrobił. Uczucia wolności jakie daje zasuwanie po górskich szlakach nie da się opisać. Wycieczka wspaniała! I pobiłem rekord prędkości - rozpędziłem się do 55 km/h.



W oddali Żar




Szlak niebieski – podjazd asfaltem



... i jego terenowa wersja




Pod Jaworzynką:





Żar zdobyty!




Kozubnik








Pierwszy wyjazd w góry! Korzystając

Sobota, 31 maja 2008 | dodano:02.06.2008 | linkuj | komentarze(0)
Kategoria Na góralu, Najciekawsze
  dziś wykręciłem:
43.51 km
15.50 km teren
03:10 h
13.74 km/h
0.00 vmax
*C
HR max(%)
HR avg(%)
m kcal
Pierwszy wyjazd w góry! Korzystając ze sposobności (musiałem oddać rower do przeglądu gwarancyjnego w Bielsku), zdecydowałem się trochę sprawdzić w górkach. Dzień był niemożebnie upalny, ale co tam. Opracowałem sobie trasę na Szyndzielnię (szlakiem czerwonym), dalej Klimczok, Błatnia, Jaworze i do Bielska na PKP.

Na dzień dobry zbłądziłem w Olszówce w poszukiwaniu czerwonego szlaku, który okazał się całkiem dobrze ukryty. Dobrze że zrobiłem wcześniej rekonesans w necie i wiedziałem jakim szlakiem podjeżdżać :). Pisało że to niby niezbyt trudna trasa, jasne. Jak dla mnie to była ciężka sprawa taki podjazd. Męczyłem się jak cholera, a w dodatku upał dawał mi się we znaki. Ale nie poległem i koniec końców dojechałem pod schronisko na Szyndzielni. Trochę przerwy na posiłek i picie i w drogę! Na Klimczok (szlak żółty) trasa była już przyjemna, ale do czasu. Pod samym szczytem ciężki, kamienisty podjazd. W końcu wymiękam i prowadzę rower, na szczęście tylko niedługi kawałek. Na szczycie zostaję nagrodzony pieknym widokiem.

Dalej zakładałem zjazd przez Błatnią – niestety, okazało się że trochę czasu mi braknie... szkoda, ale trudno – wracam tą samą drogą, którą przyjechałem. Szybki zjazd do Bielska, potem na dworzec i pociąg, w sam raz zdążyłem przed burzą.

Niby nie przejechałem całej trasy, ale co tam. I tak było świetnie. A jeśli znajdę jakiś wolny dzień, to myślę że też pojadę w górki...



Podjazd pod Szyndzielnię:







Schronisko na Klimczoku:




Misja wykonana: