Informacje



Jestem avatar Qbuss z miasta Tychy i nie lubię deszczu.
57297.50 km wszystkie kilometry
4297.14 km (7.50%) w terenie
87d 01h 58m czas na rowerze
26.78 km/h avg

Kategorie

Komunikacja miejska.138   Na góralu.496   Na szosie.586   Najciekawsze.7   Orbitrek.24   Serwis.23   Test.5   Towarzysko.5   Z rodzinką.3   Zawody.19  

button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl

Znajomi

Moja stajnia

Szukaj

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Qbuss.bikestats.pl

Archiwum

Wpisy archiwalne w kategorii

Zawody

Dystans całkowity:1314.63 km (w terenie 91.00 km; 6.92%)
Czas w ruchu:51:01
Średnia prędkość:25.53 km/h
Maksymalna prędkość:76.11 km/h
Suma podjazdów:15163 m
Maks. tętno maksymalne:190 (96 %)
Maks. tętno średnie:179 (89 %)
Suma kalorii:19008 kcal
Liczba aktywności:19
Średnio na aktywność:69.19 km i 2h 50m
Więcej statystyk

Zameczek uphill

Niedziela, 3 lipca 2016 | dodano:10.07.2016 | linkuj | komentarze(0)
Kategoria Zawody, Na szosie
  dziś wykręciłem:
2.30 km
0.00 km teren
00:08 h
17.25 km/h
0.00 vmax
*C
HR max(%)
HR avg(%)
183 m kcal
No dziś pogoda dała ciała po całości. 12 stopni, deszcz i 2 godziny czekania na start. „Rozgrzewka” w takich warunkach... po prostu zamarzałem. Dobrze, że kolega z drużyny startujący 44 minuty przede mną pożyczył mi kurtkę.


Uzyskałem jednak świetną lokatę, 6. miejsce w kategorii B i 16. miejsce w Open. Można uznać, że to tak na otarcie łez po wczorajszej niedyspozycji. Teraz robię sobie tydzień luzu, muszę się „zresetować”, bo coś forma nie jest taka, jakbym chciał.

Pętla Beskidzka... i zgon

Sobota, 2 lipca 2016 | dodano:10.07.2016 | linkuj | komentarze(0)
Kategoria Zawody, Na szosie
  dziś wykręciłem:
48.30 km
0.00 km teren
01:53 h
25.65 km/h
0.00 vmax
*C
HR max(%)
HR avg(%)
1419 m kcal
Nie chce mi się rozpisywać, zwłaszcza, że uzupełniam zaległe wpisy. Po prostu po 2. okrążeniu sam zrezygnowałem, nie miałem w ogóle siły, by jechać. Było upalnie, ale nie aż tak jak rok temu. Nie mogłem utrzymać tempa, nawet na podjazdach inni wyprzedzali mnie jak chcieli — nogi jak z waty. Już na pierwszej rundzie wiedziałem, że coś jest bardzo nie tak. Teraz tydzień po tym wszystkim domyślam się, że podczas treningów regeneracyjnych powinienem był sobie darować „zaciągnięcia” na podjazdach. Wnioski wyciągnięte, rewanż za rok.

RM Rajcza Tour

Sobota, 19 września 2015 | dodano:30.09.2015 | linkuj | komentarze(0)
Kategoria Na szosie, Zawody
  dziś wykręciłem:
102.63 km
0.00 km teren
03:32 h
29.05 km/h
76.11 vmax
*C
177 HR max( 89%)
158 HR avg( 80%)
2003 m 2206 kcal
Rajcza Tour, czyli pożegnanie sezonu. Postanowiłem pożegnać się w ładnym stylu i korzystając z dobrej formy po Chorwacji pojechać jak najlepiej. 


Na początek standard: pobudka 5:30, ciemno, mokro, chce się tylko wracać do łóżka. Ale nie dziś. Kawa, solidne śniadanie, rower do auta i w drogę do Rajczy. Po drodze nie pada, ale nisko wiszące chmury nie wróżą niczego dobrego. Drogi mokre lub wilgotne, czyli typowa pogoda „rajczańska”. Dojeżdżam  trochę po 8, jeszcze zajadam makaron, potem zbieram się, pompuję koła. Po napompowaniu przedniego urywam wentyl, bo końcówka pompki nie chciała z niego zejść. Ładny początek! Szybko zmieniam dętkę, ale nie mam już zapasu. W końcu ratuje mnie kolega, który stał obok — dzięki wielkie! Teraz już zostaje mi tylko spokojna rozgrzewka w stronę przełęczy Glinka. Gdy zjeżdżam, do startu zostaje tylko kilka minut i miejsce jest tylko z tyłu sektora. 3, 2, 1 i start. Przechodzę ile się da do przodu, przed rozpoczęciem stromego podjazdu pod Glinkę jestem już na niezłej pozycji. Szybki zjazd i od razu formuje się „moja” grupa. Tempo raczej szybkie, choć mogło być szybciej, ale nie podkręcam, bo cały wyścig jeszcze przede mną. Jedziemy równo w grupie aż do wrednego podjazdu pod Ochodzitą. Gdy zaczyna się brukowany odcinek, grupa jest po solidnej selekcji, co jakiś czas dochodzimy pojedyncze osoby, które odpadły z grupy przed nami. Dalej strome i szybkie zjazdy, szkoda że jakość asfaltu jest miejscami kiepska. Dobrze, że droga szeroka i ruch mały.


Później jedziemy wąskimi drogami przez las, nie znam tych okolic, więc jadę za zawodnikami przede mną. Grupy już nie ma, jedziemy pojedynczo w kilkunasto-/kilkudziesięciometrowych odstępach, ja mniej więcej w środku. Kolejne strome podjazdy zrobiły swoje. Zaczynają boleć mnie plecy, nie wiem gdzie jesteśmy, a do mety jeszcze ze 30 km. Grupa ponownie częściowo zjeżdża się gdzieś na Słowacji, ale jest nas tylko kilku. W pewnym momencie rozpędzeni na długim zjeździe przeoczamy strzałkę w lewo, na szczęście ktoś z tyłu zawołał, ale zanim wyhamowaliśmy i wróciliśmy chwilka minęła. Do granicy jest cały czas w górę i po tragicznym asfalcie. Znów selekcje i do Polski wjeżdżam sam. Nie mam siły, by dogonić tych przede mną, choć widzę ich na prostych odcinkach. Za mną dostrzegam 2 osoby, odpuszczam więc i podpinam się do nich. I tak jedziemy do końca — równiutko, na zmiany. Ostatecznie odjeżdżam jeszcze kolegom na jakiś kilometr przed metą. I koniec! Sprawdzam wyniki - 59. w open i 20. w kategorii, jak na mnie to świetna lokata. Szybki posiłek na bufecie i długi, 13-kilometrowy zjazd do centrum Rajczy. Teraz dopiero częściowo przemoczony czuję, jak jest zimno. 


Koniec sezonu. Pożegnałem do w dobrym stylu. Teraz już tylko roztrenowanie. Amen.

RM Pętla Beskidzka 2015

Sobota, 4 lipca 2015 | dodano:06.07.2015 | linkuj | komentarze(0)
Kategoria Na szosie, Zawody
  dziś wykręciłem:
96.77 km
0.00 km teren
03:58 h
24.40 km/h
65.68 vmax
*C
179 HR max( 90%)
162 HR avg( 82%)
2566 m 2626 kcal
To był koszmar, do mety dojechałem ostatkiem sił. Już gdy przyjechaliśmy na miejsce startu trochę po godzinie 8 było gorąco i robiło się jeszcze cieplej. Tak jak pisałem wcześniej, byłem gorzej przygotowany niż rok temu i nie byłem nawet pewien, czy dam radę. Okazało się jednak, że wykręciłem dokładnie ten sam czas (co do minuty!), co w zeszłym roku. Tyle że w zeszłym roku w klasyfikacji open byłem na 99. miejscu, a w tym zapewniło mi to całkiem dobrą 54. lokatę (21. w kat. B)!

Kubalonka
Uśmiecham się, bo jeszcze nie wiem, co mnie czeka © Qbuss

Start o 10:00. Standard, znam tę trasę, bo już 3. raz nią jadę. W zasadzie dwie pierwsze rundy to nic ciekawego, takie tam przepychanki, jazda od grupki do grupki, które często rwą się na podjazdach. Wreszcie nauczyłem się pewniej zjeżdżać i już nikt mi nie ucieka na zjazdach, a coraz częściej to ja wyprzedzam innych. Jest dobrze.


Trzecia runda zaczyna mi się trochę dłużyć, a to niedobry znak. Nogi dalej podają, nawadniam się regularnie, łyczek wody lub izotoniku z własnych zasobów i po kubku na każdym punkcie kontrolnym. Bolą mnie plecy, co rusz muszę stawać na pedałach, by się trochę rozciągnąć. Ale nie jest źle, pedałuję dalej.


Jest dobrze! Jeszcze
Jest dobrze! Jeszcze. © Barbara Dominiak


Czwarta runda jakoś idzie, ale im dalej, tym słabiej. Gdy zaczyna się podjazd pod Kubalonkę mam kryzys i myślę, że skończę wyścig po 4. rundzie. Nie mam siły, jest za gorąco. Prędkość spada. Wreszcie przełęcz, a później zjazd „Zameczkiem” w cieniu i trochę odżywam. Ale później znów podjazd Czarną Wisełką... jak ja go nienawidzę! Dłuży się jak cholera. Obok płynie rzeczka, chcę normalnie zejść z roweru i schłodzić się w wodzie. Ale w końcu wjeżdżam pod punkt kontrolny. To kończę, tak? Ale skoro dojechałem... biorę kubek zimnej wody. Myślę: „Kur**, jedziesz dalej!” — dobra, ostatnie okrążenie. Będę tego żałował, ale jadę.


Ostatnia runda. Zjazd ze Stecówki spokojnie, regeneracyjnie. Następnie ścianki pod 20%. Przejeżdżam. Kolejne zjazdy, jest coraz lepiej. Patrzę tylko na licznik i odliczam kilometry. Chyba to odpuszczenie na 4. rundzie spowodowało, że odzyskałem siły. Podjazd pod Kubalonkę... inni jadą wolno, wyprzedzam wszystkich! Nikt nie siada na koło. Zameczek, szybki zjazd. Samemu! No i Czarna Wisełka, nogi kręcą już chyba tylko z przyzwyczajenia. Ostatnia stromizna, a w oddali meta. Wjeżdżam. Wygrałem ze samym sobą. Ale jestem trupem.


Do mety!
Do mety! © Barbara Dominiak


Jak na taką kondycję i moje siły to lokata rewelacyjna. Już mam plan na przyszły rok: przełamać czas 4 godzin. Im więcej, tym lepiej!


Relacja w TVP Katowice:  http://katowice.tvp.pl/20724240/4072015-godz2215 od 15:30.


Tyskie Kryterium Fiata 2015

Niedziela, 21 czerwca 2015 | dodano:22.06.2015 | linkuj | komentarze(0)
Kategoria Na szosie, Zawody
  dziś wykręciłem:
11.02 km
0.00 km teren
00:17 h
38.89 km/h
51.00 vmax
*C
189 HR max( 95%)
176 HR avg( 89%)
m 226 kcal
Nie spodziewałem się takiej akcji. Ale od początku...


Prognozy na dziś nie napawały optymizmem. W najlepszym razie deszcz miał spaść koło 12, a start był przewidziany na 11:50. Gdy wstałem, zobaczyłem, że drogi są suche. Szybkie śniadanie i jak najszybciej zbieram się, by zrobić długą rozgrzewkę. Mimo, że do startu mam tylko 2,5 km, jadę samochodem, by w razie czego nie moknąć przed startem. Na miejscu są Daro i Marek, ja zapisuję się i jadę się rozkręcić — byle jak najdłużej. Nie leje, momentami spada kilka kropel, a czasem na krótko widać słońce, więc może się uda nie zmoknąć! Łącznie udało mi się zrobić godzinę rozgrzewki. Na starcie mocna obstawa, w przeciwieństwie do zeszłego roku jest dość dużo zawodników, przyjechało sporo mastersów, więc tempo będzie pewnie konkretne.


Start. Na pierwszym okrążeniu przeczekuję nerwówkę, spadam trochę do tyłu, ale już pod koniec odrabiam. Wtedy nawet tego nie widziałem, ale jakoś na początku 1 zawodnik odszedł tak, że pozostał poza peletonem aż do końca. Pozostali walczyli więc o drugie i trzecie miejsca. Zaczyna padać.


Drugie okrążenie — wysuwam się do przodu i w końcu łapię pozycję w malutkiej 2. grupce. Jedziemy na zmiany. A pierwsza, całkiem spora grupa wydaje się być tak blisko... widzę w niej Grzegorza. Jadą szybko, ale nie oddalają się. Chcę ich złapać! Leje.


Trzecie — deszcz wali jak cholera, nagle droga zamienia się w rzekę. Tak jakoś czułem, że dziś zmoknę...
Znów ja
Ja i grupka pościgowa © Qbuss


Czwarte — mobilizuję się i dochodzę pierwszą grupę z Grzegorzem. Mimo wszystko czuje się świetnie, cały czas mam zapas, nie tak jak rok temu, gdy jeden sprint pod górkę zatkał mnie na 3. okrążeniu.


Piąte — wysuwam się do samego przodu. Teraz wiem, że mam szansę na 2. lub 3. miejsce. Cały czas mam moc i nadal mogę reagować, ale wszyscy jadą równo, nikt nie atakuje. Coś czuję, że wszystko rozegra się na ostatnim kółku sprintem pod górkę. Wszystko pływa, ale przestaje padać.
W czubie
W czubie © Qbuss


Gong i ostatnie okrążenie. Schodzę na 2., czy 3. pozycję w grupie, żeby trochę odpocząć i później skoczyć:). Sprinter ze mnie kiepski, ale góral niezły, więc może mam szansę, bo meta jest zaraz za podjazdem. Ale to był fatalny błąd strategiczny — przez to odpuszczenie
dałem się zamknąć na nawrotce, do czego by nie doszło, gdybym został na czele. Przecież nie musiałem schodzić! Straciłem za wiele, żeby odzyskać i mimo sprintu wyprzedziłem tylko 2 zawodników, ale przede mną jeszcze chyba 5. Jestem na siebie wściekły, ale jednocześnie cholernie zadowolony, bo pierwszy raz w kolarskim życiu walczyłem o „pudło”. To są dopiero emocje! I to poczucie, że jest moc w nogach. Przez kilka kółek goniłem pierwszą grupę i w końcu doszedłem ją. Mogłem to lepiej wykorzystać, ale za rok będzie lepiej! W open jestem 7., ale czas mam o 22 sekundy lepszy niż zwycięzca z zeszłego roku. Takie mocne tempo było!


Jestem mokry, trochę zły i jednocześnie szczęśliwy:) Na mecie czeka żona. Pozostali z Feniksa przyjeżdżają, strzelamy sobie pamiątkową fotkę z Zygmuntem Hanusikiem, organizatorem wyścigu, trochę gadamy i wracamy do domu — właśnie wtedy otwiera się niebo i znów ściana wody... nawet nie pakuję się do auta, wracam rowerem, bardziej już nie zmoknę. Dziwny ten czerwiec:)


Fenix Tychy i Zygmunt Hanusik
Fenix Tychy i Zygmunt Hanusik © Qbuss










RM Leśnica 2015

Sobota, 30 maja 2015 | dodano:31.05.2015 | linkuj | komentarze(0)
Kategoria Na szosie, Zawody
  dziś wykręciłem:
79.85 km
0.00 km teren
02:29 h
32.15 km/h
61.81 vmax
*C
190 HR max( 96%)
170 HR avg( 86%)
1100 m 1753 kcal
Na szczęście obyło się bez zapowiadanego dzień wcześniej załamania pogody. To znaczy pojawiło się, ale zaraz po wyścigu:)


W planie było 5 okrążeń po 16,6 km każde. Pierwsze z pominięciem „Alpenstrasse”, czyli krótkiego, ale ponoć 16% podjazdu wąską drogą w Porębie, bo peleton by się nie zmieścił. Kolejne były już z tym podjazdem. Do tego był 5-krotny podjazd pod Górę Św. Anny od strony Wysokiej. (http://www.gpsies.com/map.do?fileId=yjgheeaaymwzlbfq) 1100 m w pionie, nie za wiele dla mnie jak na 83 km. Na starcie rekordowa liczba zawodników — łącznie 311, w tym mocna obstawa z Czech.


Start o 13:00, ruszamy spieczeni słońcem z sektora. Cały peleton ciągnie się na podjeździe główną drogą przez Porębę, a ponieważ wieje bardzo mocny wiatr, staram się wybrać jakąś grupkę, bo samemu byłoby ciężko. W zasadzie całe pierwsze okrążenie szukam takiej grupy, bo ta, której się uczepiłem podjeżdża za wolno.


Druga runda — jadę część raczej sam, ale za „Alpenstrasse” łapię 2 osoby, chyba z Jas-kółek. Jadę akurat na czele i ze 100 m przed nami zauważam koszulkę Feniksa — to Grzegorz, dochodzimy go, mówię „siadaj na koło” i jazda. Łapiemy kolejną, całkiem dużą grupę. Jak się okazało z jej częścią będę jechał już do końca.


Trzecia runda — cały czas mam zapas sił. Wychodzą jednak moje braki na zjazdach, nie potrafię się utrzymać. Łapię grupę dopiero w Porębie na podjeździe. Ale jeszcze czuję się mocny, kombinuję, żeby uciec tej i dojść następną. Na szczęście przed otwartymi terenami gdzie wiatr wieje w twarz zawsze jadę w naszym peletoniku. Grzegorz odpada na pojeździe pod Św. Annę.


Czwarta — na „Alpen” czuję już, że jestem słabszy. Mimo to podjeżdżam pod „Ankę” na czele, ale przede mnie wyskakuje jakiś Czech i jeszcze ktoś, odjeżdżają... ale tylko na chwilę. Łapię ich i znów tracę na zjeździe. Kupa.


Piąta — walka z samym sobą. „Alpen” jadę na 36X27, żeby nie kręcić za twardo. Grupa się zmniejszyła, jestem słaby, mimo to ostatni już podjazd pod Św. Annę jadę bardzo ładnie, dokręcam na stojąco i troszkę odjeżdżam... ale w Leśnicy znów się zjeżdżamy — tyle z moich planów ucieczki:). Meta jest za podjazdem, staję na pedałach żeby jeszcze kogoś wyprzedzić i z fasonem przejechać kreskę, ale czuje już zbliżające się kurcze. Wrzucam na większą koronkę z tyłu, jakoś wjeżdżam i koniec. Z Feniksów jestem pierwszy. A wynik — 59./82 w kategorii i 138./256 open — jest taki sobie, ale lepiej bym nie pojechał. Ty tylko cyferki, ja dałem z siebie wszystko na moją obecną kondycję i pozostaje tylko poprawa techniki na zjazdach. Profil trasy też nie pode mnie — zdecydowanie za mało przewyższenia:)


Aha, licznik zgubił mi ze 3 km, bo w peletonie na początku tracił sygnał przez zakłócenia. Trasa to 83 km, mój czas 02:32:01 i średnia 32,8 km/h.

RM Równica uphill

Niedziela, 17 maja 2015 | dodano:20.05.2015 | linkuj | komentarze(0)
Kategoria Na szosie, Zawody
  dziś wykręciłem:
5.58 km
0.00 km teren
00:20 h
16.74 km/h
36.70 vmax
*C
182 HR max( 92%)
174 HR avg( 88%)
m 247 kcal
Po sobotnim wyścigu o Puchar Równicy przyszła pora na pierwszą w historii tego wyścigu czasówkę. Tych, którzy mieli jeszcze siłę i ochotę czekała 5,5-kilometrowa trasa z ponad 400 metrami przewyższenia. Tym razem pogoda bardziej typowa dla „ustrońskiego klasyka” — lekki deszczyk dodawał świeżości:)


Na starcie zameldowały się 3 osoby z naszej grupy, a liczba startujących wyniosła 111. Ja startuję o 9:33, mam około pół godziny na rozgrzewkę, jednak ciężko się rozgrzać, gdy jest tak cholernie zimno i mokro! Po rozgrzewce melduję się na starcie, pozostali z Feniksa już wystartowali przede mną — moja kategoria jest przedostatnia. 3, 2, 1... start.


RM Równica uphill
RM Równica uphill © Barbara Dominiak


Na początek demotywujący odcinek ul. Skalica — długa prosta i 10% nachylenia, później kawałek bruku. Ciężko mi się jechało. Nie czułem się zmęczony, po prostu jakoś nie umiałem się zmotywować, by trochę mocniej pocisnąć, czy dokręcać na wypłaszczeniach. Właściwy rytm załapałem dopiero gdzieś w połowie drogi. Na ostatnim wypłaszczeniu mobilizuję się, by wrzucić na blat i urwać choć kilka sekund.


RM Równica uphill
RM Równica uphill © Barbara Dominiak


Chciałem wykręcić troszkę ponad 19 minut. Bardzo się myliłem! Uzyskałem czas 00:20:04, co daje mi 38./111 miejsce w open, ale dopiero 20./31 w mojej kategorii. Myślałem, że będzie sporo lepiej, ale widocznie źle myślałem:) Tak czy siak pierwszy uphill zaliczony i to się liczy.

RM Puchar Równicy 2015

Sobota, 16 maja 2015 | dodano:20.05.2015 | linkuj | komentarze(1)
Kategoria Zawody, Na szosie
  dziś wykręciłem:
52.64 km
0.00 km teren
02:03 h
25.68 km/h
63.94 vmax
*C
185 HR max( 93%)
165 HR avg( 83%)
m 1417 kcal
Druga w tym roku impreza w cyklu Road Maraton. Na początek miła niespodzianka, bo wystartował prawie cały skład Feniksów: ode mnie po weteranów szos po sześćdziesiątce. I mimo trudnej, interwałowej trasy uwieńczonej sztywnym podjazdem pod Równicę wszyscy ukończyli. A pogoda... bajka:) Ale po kolei.


Pobudka o 5:20, nie mogłem w nocy spać (adrenalinka:)) i przekimałem ledwie 4,5 godziny mimo, że położyłem się wcześnie. Zbiórka przed 7 i nasz konwój rusza w stronę Ustronia. Na miejscu jesteśmy przed 8, jest jeszcze pusto, ale za pół godziny nie byłoby już gdzie parkować. Szykujemy sprzęt, rozgrzewka. Już jest niemal upalnie. Na ratuszu wybija 10, start.


Przed wyścigiem
Przed wyścigiem © Qbuss


Wpierw 2 pętle w Jaszowcu. Staram się jechać z jakąś grupą, na podjeździe Skalicą wyprzedzam sporo osób, po pierwszej rundzie na zjeździe dochodzi mnie Grzegorz i myślę, że dobrze byłoby się go trzymać. Niestety już na początku brukowego podjazdu drugiej rundy zostaje w tyle. Na trasie do Zawodzia chwytam kilku innych zawodników i tak tłuczemy się przez 2 kolejne rundy. Później grupka się rozbija, nie chce mi się gonić na płaskim, bo i tak na podjeździe ich dochodzę i ostatecznie wyprzedzam. Jadę więc przeważnie sam (jak to zwykle bywa). Jeszcze na 4. okrążeniu zatrzymuję się na chwilę na bufecie po banana, bo coś czuję, że wziąłem za mały zapas jedzenia — niby tylko 55 km, ale jednak ostrych.


Puchar Równicy 2015
Puchar Równicy 2015 © Barbara Dominiak


Po pokonaniu 5. okrążenia udaję się w kierunku Równicy, łapię kilka osób, a za sobą słyszę „cześć feniks”. Doszedł mnie Darek F. i okazało się, że jechał niemal cały czas dość blisko za mną tak, że mnie widział na prostych odcinkach. Gdybym wiedział, „podpiąłbym” się pod niego — jest styl jazdy bardzo mi odpowiada, bo jeździ podobnie do mnie. Niestety na początku podjazdu chyba słabnie i zostaje. Wjadę więc sam, cisnę ile mogę, znów wyprzedzam sporo ludzi, na wypłaszczeniu przed metą jeszcze wrzucam blat i staję na pedałach. Meta, okazało się, że Darek stracił do mnie całe 5 minut na odcinku 5 km, musiał jakiś kryzys złapać chyba, wielka szkoda. Następnie na metę wpadają kolejni, bufet, dzielenie się wrażeniami i zjazd do Ustronia. Przy okazji okazało się, że aż 3 osoby z naszej grupy zaliczyły 6 rund zamiast 5... 


Puchar Równicy 2015
Puchar Równicy 2015 © Barbara Dominiak


Wynik: 41./70 w najmocniej obsadzonej kat. B i 108./244 w open. Nie mogę narzekać, mam w nogach dopiero 3000 km i nie trenowałem jakość szczególnie pod Równicę. Całkiem udany wyścig :)



RM Rajcza Tour

Sobota, 20 września 2014 | dodano:22.09.2014 | linkuj | komentarze(0)
Kategoria Na szosie, Zawody
  dziś wykręciłem:
103.77 km
0.00 km teren
03:33 h
29.23 km/h
68.57 vmax
*C
179 HR max( 89%)
154 HR avg( 77%)
1800 m 2232 kcal
Ach...Rajcza Tour. Pożegnanie sezonu, ostatni start i ostatni raz w górach w tym roku.


Pobudka 5:15, szybkie śniadanie, kawka i jadę spotkać się z Adamami. Wyjeżdżamy z Tychów razem, w Rajczy jesteśmy przed 8, jeszcze jest pusto. Po drodze padało i to dość mocno, jest mokro. Odbieramy numery, ale oba Adamy uznają, że nie będą startować, mimo że pogoda się poprawia, miejscami widać niebo... ja w każdym razie jadę! W międzyczasie przyjechał Grzegorz, ale on nie przemówił im do rozsądku. Trudno.


Szczerze to nie czułem, że jechałem w wyścigu. Moim celem był sam start i spokojne przejechanie trasy. Nie miałem ochoty na ściganie, zresztą w ogóle nie przygotowywałem się do „Rajczy”, pojechałem „z marszu”, po prostu — żeby zakończyć sezon jakąś imprezą kolarską. Mimo to sam się zdziwiłem, jak szybko zaczął się 2. podjazd pod przełęcz Glinka (Ujsolską), te ok. 90 km minęło nawet nie wiem kiedy. Tylko podjazd pod metę dłużył się, ale jako że podjazdy to moja specjalność, udaje mi się wyprzedzić całkiem sporo zawodników, mimo że jadę dość spokojnie. Przed metą jeszcze tylko staję na pedałach, żeby wyglądać bardziej profesjonalnie na zdjęciu i voila!

Podjazd pod przełęcz Glinka © Barbara Dominiak
Podjazd pod przełęcz Glinka © Barbara Dominiak



Ostatecznie miejsce 90./164 i 32. w kategorii, nawet nieźle jak na raczej luzacką jazdę. Podany tu czas obejmuje zjazd z przełęczy do centrum Rajczy, więc średnia trochę zawyżona. Podsumowując — opłaciło się startować, dobre zakończenie sezonu. Teraz... już tylko roztrenowanie, a od listopada treningi pod nowy sezon!

Pętla Beskidzka 2014

Sobota, 5 lipca 2014 | dodano:08.07.2014 | linkuj | komentarze(0)
Kategoria Na szosie, Zawody
  dziś wykręciłem:
97.25 km
0.00 km teren
04:01 h
24.21 km/h
59.50 vmax
*C
176 HR max( 88%)
158 HR avg( 79%)
2611 m 2622 kcal
Na tegoroczną Pętlę Beskidzką pojechałem trochę „fuksem” - natłok różnych obowiązków spowodował, że dopiero na 2 dni przed zawodami wiedziałem, że się uda wyrwać. Tym razem zabrałem się z Tomkiem z HP Cycling Team, ponieważ jechał ten sam dystans co ja (100 km), a wszyscy z Feniksa jechali 160 km i wyjeżdżali sporo wcześniej. Musiałem poza tym być możliwie najwcześniej w domu.

Przyjeżdżamy dość późno. Gdy odebraliśmy numery i przygotowaliśmy się, było już tylko jakieś 40 minut do startu. Szybka rozgrzewka i na 10 minut przed startem ustawiamy się w sektorze. Dużo osób wybrało ten dystans, znacznie więcej niż maraton, trochę się zdziwiłem, że tylu osobom podoba się taka masakra na rundach. Dobra, start. Wszyscy ruszają jak opętani, ja spokojnie, spadam do tyłu – po co się zakwaszać... czas będzie przecież liczony dopiero po pokonaniu podjazdu na Zameczek, czyli jeszcze kilka ładnych km. Przy okazji spotykam Janka od nas – nie wiedziałem, że pojedzie ten dystans.

Pilot zjeżdża i start... 1 runda  mocno na podjazdach i ostrożnie na zjazdach. Zasadniczo taką miałem receptę na dziś - spokojnie, regeneracyjnie w dół i odrabianie z nawiązką ewentualnych strat na podjazdach. Poszło gładko, tylko o mało co nie zaliczam gleby przy konkretnej prędkości, na prostym odcinku  stromego zjazdu kończącym się zakrętem był wysypany jakiś gówniany żwirek, ajajaj... sam nie wiem, jak z tego wyszedłem. Zapamiętałem sobie to miejsce i przed nim już zawsze grzecznie hamowałem. W ogóle pierwsze 3 rundy poszły tak łatwo, że aż zdziwiłem się jak stuknęło te 60 km. Nie złapałem żadnej grupki, zresztą żadnych grupek w moim zasięgu nie było, każdy po prostu jechał swoje. Ja też – taka indywidualna jazda na czas na dystansie 2,5 km... w pionie.

Tradycyjnie, podobnie jak rok temu, 4. runda najgorsza. Czuć już mocny ból mięśni na ściankach, nawet podjazd pod Kubalonkę – stosunkowo łagodny, który do tej pory traktowałem niemal regeneracyjnie – „szedł” już ciężko.
A to jeszcze nie koniec. W dodatku robi się coraz cieplej. Podjazd pod punkt kontrolny to już męka. Ale od punktu kontrolnego zjazd i świadomość, że kolejny przejazd przez niego będzie jednocześnie przejazdem przez kreskę. Ostatnią rundę jadę już „głową” – mięśnie się buntują, ale wiem, że to już ostatnie kilkanaście km... radość z tego, że się uda, że sprzęt nie zawiódł, pcha mnie do przodu. Jeszcze przed metą daję z siebie wszystko i „biorę” 2 zawodników, którzy wyprzedzili mnie na zameczku. I koniec. Bufet, piję, zajadam się owocami... można odpocząć.

Zjazd z mety do Malinki. Tam czeka już Tomek – nie dał rady, zszedł po 3. rundzie. Łącznie było aż 56 DNF, dlatego sam fakt przejechania trasy jest dla mnie ważny. Z wyniku jestem bardzo zadowolony: 98./239 w open, 33./67 w kat. B. Rok temu byłem na tej samej trasie 114. w open  i bardzo chciałem dostać się do 1. setki. I tym razem udało się.